Linki
menu      Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć.
menu      Komornicka młoda polska, Literatura, Młoda Polska
menu      King Lucy - Światowe Życie Duo 369 - Rajska wyspa, Książki - Literatura piękna, Światowe Życie, Światowe Życie najnowsze
menu      Kat Martin - Magiczny Naszyjnik, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kat Martin - Serce i Honor, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kat Martin - Nocny Jeździec, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kat Martin - Zuchwały Anioł, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kat Martin - Diabelski Naszyjnik, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kat Martin - Cygański Lord, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
menu      Kluz, Socjologia, Socjologia Literatura 5
menu      Kawabata Yasunari - Glos gory, !!! 2. Do czytania, ELITARNE KSIĄŻKI
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsz5.keep.pl
  • Julie Garwood Ostatni sędzia, LITERATURA

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Powieści JOHNA GRISHAMA

    w Wydawnictwie Amber

    BRACTWO CZAS ZABIJANIA CZUWANIE FIRMA KLIENT    ; * KOMORA KRÓL AFER ŁAWA PRZYSIĘGŁYCH MALOWANY DOM OBROŃCA ULICY OMINĄĆ ŚWIĘTA OSTATNI SĘDZIA

    RAINMAKER RAPORT PELIKANA TESTAMENT WEZWANIE WSPÓLNIK

    john

    grisham

    ostatni sędzia

    Przekład

    Jan Krasko

    AMBER

    Tytuł oryginału

    ,:              THE LAST JUROR

    •>

    4              Redaktorzy serii

    "» MAŁGORZATA CEBO-FONIOK     ' ZBIGNIEW FONIOK

    ,  Redakcja stylistyczna ,    MARIA RAWSKA

    '              Redakcja techniczna

    f        .       i. ANDRZEJ WITKOWSKI              ;

    Korekta

    JOANNA GLINA ELŻBIETA STEGLIŃSKA

    Ilustracja na okładce MATTHEW PACE/PHOTO LIBRARY

    Opracowanie graficzne okładki STlJblO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

    Skład WYDAWNICTWO AMBER

    Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

    http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl

    Copyright © 2004 by Belfry Holdings, Inc. Ali rights reserved.

    For the Polish edition Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

    ISBN 83-241-1801-2

    n

    N

     

    rozdział 1

    Po dziesięcioleciach wytrwałej niegospodarności, złego zarządzania i tro­skliwego zaniedbywania, w roku 1970 „Ford County Times" wreszcie zban­krutował. Jego właścicielka i wydawca Emma Caudle miała dziewięćdzie­siąt trzy lata i była przykuta do łóżka w domu pogodnej starości w Tupelo. Redaktor naczelny, jej syn Wilson Caudle, miał lat siedemdziesiąt kilka i metalową płytkę, którą nosił w głowie od I wojny światowej. Pokrywał ją idealnie okrągły kawałek ciemnej skóry, którą przeszczepiono mu na szczyt wysokiego, stromego czoła, dlatego przez całe dorosłe życie musiał znosić przydomek Plama. Plama zrobił to. Plama zrobił tamto. Plama tu. Plama tam.

    Za młodu pisywał reportaże z zebrań rady miejskiej, z meczów futbolo­wych, wyborów, rozpraw sądowych, spotkań kościelnych, ze wszystkiego, co działo się w hrabstwie Ford. Był dobrym reporterem, dokładnym i z in­tuicją. Rana głowy najwyraźniej nie przeszkadzała mu w pisaniu. Ale jakiś czas po II wojnie światowej płytka musiała się przesunąć i Caudle przestał pisać cokolwiek z wyjątkiem nekrologów. Uwielbiał nekrologi. Spędzał nad nimi wiele godzin. Akapit po akapicie, elokwentną prozą opisywał szcze­góły życia nawet najskromniejszych obywateli hrabstwa Ford. A gdy umierał obywatel wybitny, Caudle skwapliwie wykorzystywał okazję i zamieszczał tę wiadomość na pierwszej stronie. Nigdy nie opuścił ani jednego czuwa­nia przy zwłokach, ani jednego pogrzebu, nigdy nie napisał o nikim źle. Wszyscy odchodzili w chwale. Cudownie było tam umierać. A Plama był bardzo popularny, chociaż stuknięty.

    Do jedynego poważnego kryzysu w jego dziennikarskiej karierze doszło w roku 1967, mniej więcej wtedy, gdy do hrabstwa Ford dotarł wreszcie ruch na rzecz przestrzegania praw obywatelskich. Przedtem gazeta nie wy­kazywała ani cienia tolerancji rasowej. Ani jedna czarna twarz nie ukazała się na jej stronach, z wyjątkiem twarzy kryminalistów - znanych lub po­dejrzanych o przestępstwo. Nie ukazało się ani jedno zawiadomienie o ślu­bie czarnej pary. Ani jedna wzmianka o czarnych zawodnikach tej czy in­nej drużyny baseballowej, czy o czarnych studentach, którzy ukończyli uniwersytet z wyróżnieniem. Ale w roku 1967 Caudle dokonał zdumiewa­jącego odkrycia. Otóż obudził się pewnego ranka ze świadomością, że w hrabstwie Ford umierają także Murzyni i że nikt o tym nie pisze. Czekał na niego nowy, wielki, jakże bogaty świat nekrologów, więc postawił żagle i odważnie wypłynął na niebezpieczne i nieznane wody. W środę, ósmego marca 1967 roku „Times" został pierwszym stanowiącym własność białe­go tygodnikiem w Missisipi, który zamieścił nekrolog Murzyna. Prawie tego nie zauważono.

    Ale już tydzień później Caudle opublikował aż trzy nekrologi Murzynów i ludzie zaczęli gadać. Miesiąc później zaczął się regularny bojkot, bo coraz więcej subskrybentów odwoływało prenumeratę i coraz więcej ogłoszenio­dawców wstrzymywało się z zamieszczaniem ogłoszeń. Caudle wiedział, co się dzieje, ale zbyt zaaferowany swoim nowym statusem integracjonisty, przestał zważać na tak trywialne sprawy, jak sprzedaż i zysk. Półtora mie­siąca po zamieszczeniu historycznego nekrologu, tłustym drukiem na pierw­szej stronie gazety wyłożył zasady swojej nowej polityki. Oznajmił czytel­nikom, że będzie publikował to, co, cholera, zechce i jeśli białym się to nie podoba, po prostu przestanie zamieszczać ich nekrologi.

    Godziwa śmierć jest w Missisipi ważną częścią życia zarówno dla bia­łych, jak i dla czarnych, dlatego większość białych nie mogła znieść myśli, że mogliby odejść na wieczny odpoczynek bez chwalebnego nekrologu autorstwa Plamy. A dobrze wiedzieli, że jest stuknięty na tyle, żeby spełnić swoją groźbę.

    W kolejnym wydaniu roiło się od nekrologów Murzynów i białych, uło­żonych w kolejności alfabetycznej i starannie ze sobą przemieszanych. Sprzedał się cały nakład i nastał krótki okres prosperity.

    Bankructwo nazwano nieumyślnym, jakby inni bankrutowali umyślnie. Watasze wierzycieli przewodził właściciel hurtowni papieru z Memphis, któremu „Times" był winny sześćdziesiąt tysięcy dolarów. Kilku innych nie dostawało pieniędzy od pół roku. Zwrotu długu zażądał nawet poczci­wy bank gwarancyjny.

    Byłem tam nowy, ale słyszałem plotki. Siedziałem na biurku w pokoju od ulicy, czytając jakieś czasopismo, gdy do redakcji wkroczył karzełek w szpi­czastych butach i spytał o Wilsona Caudle'a.

    -              Jest w domu pogrzebowym - powiedziałem.

    Karzełek był z tych zadziornych. Zauważyłem, że na biodrze, pod wy­miętą granatową marynarką, ma spluwę, którą ukrywa tak, żeby wszyscy ją widzieli. Pewnie miał też pozwolenie na broń, ale w hrabstwie Ford po­zwolenia nie wymagano, przynajmniej w latach siedemdziesiątych. Co wię­cej, patrzono na nie krzywym okiem.

    -              Muszę to doręczyć - odparł, machając kopertą.

    Nie zamierzałem mu pomagać, ale trudno być niegrzecznym dla karzeł­ka. Nawet takiego ze spluwą.

    -                Jest w domu pogrzebowym - powtórzyłem.

    -                To zostawię to panu - oznajmił.

    Chociaż mieszkałem tam od niecałych dwóch miesięcy i chociaż studio­wałem w college'u na Północy, tego i owego zdążyłem się nauczyć. Wie­działem, że dobrych wiadomości nie doręcza się urzędowo. Wysyła sieje pocztą, jakimś środkiem transportu czy przynosi sieje osobiście, ale nigdy nie doręcza ich urzędowy posłaniec. Dokumenty w kopercie były zwiastu­nem kłopotów i nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego.

    -              Nie - odparłem, spoglądając na niego z góry.

    Prawa natury wymagają, żeby karły były potulne i płochliwe, i ten malec nie należał do wyjątków. Spluwę nosił tylko dla zmyłki. Rozejrzał się wo­koło z pogardliwym uśmieszkiem, ale wiedział, że sytuacja jest beznadziejna. Teatralnym gestem wepchnął kopertę do kieszeni i spytał:

    -              Gdzie jest ten dom?

    Pokazałem w lewo, w prawo, i wyszedł. Godzinę później w drzwiach redakcji stanął chwiejnie Plama, wymachując jakimiś dokumentami i krzy­cząc histerycznie.

    -              To już koniec! To koniec! - zawodził, podczas gdy ja trzymałem już
    w ręku zawiadomienie o otwarciu postępowania upadłościowego. Z po­
    mieszczeń na zapleczu wyszła Margaret Wright, sekretarka, i Hardy, dru­
    karz. Próbowali go uspokoić, ale Plama usiadł w fotelu, podparł głowę rę­
    kami, ukrył twarz w dłoniach i boleśnie się rozszlochał. Przeczytałem
    zawiadomienie na głos, żeby wszyscy wiedzieli, o co chodzi.

    Było w nim napisane, że Wilson Caudle ma stawić się za tydzień w Oks­fordzie na spotkaniu z wierzycielami i sędzią, i że na spotkaniu tym zosta­nie podjęta decyzja, czy tygodnik będzie ukazywał się nadal do czasu, aż syndyk zrobi swoje. Wyczułem, że Margaret i Hardy bardziej martwią się

    o swoją pracę niż o rozszlochanego i załamanego Caudle'a, mimo to stali tam i dzielnie poklepywali go po ramieniu.

    Caudle nagle wstał, zagryzł wargę i oznajmił:

    - Muszę powiedzieć mamie.

    Wszyscy troje wymieniliśmy spojrzenia. Emma Caudle odeszła z tego świata już przed laty, choć jej słabe serce wciąż biło, a raczej pikało, sku­tecznie opóźniając pogrzeb. Ani wiedziała, ani ją obchodziło, jakiego kolo­ru galaretką ją karmią, a już na pewno miała gdzieś hrabstwo Ford i jego gazetę. Głucha i ślepa, ważyła niecałe trzydzieści sześć kilo, a Plama chciał rozmawiać z nią o nieumyślnym bankructwie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że on też już od nas odszedł.

    Plama znów się rozpłakał i ruszył do drzwi. Pół roku później miałem napisać jego nekrolog.

    Ponieważ studiowałem i ponieważ wciąż trzymałem w ręku wezwanie do sądu, Hardy i Margaret popatrzyli na mnie z nadzieją, że coś doradzę. Chociaż nie byłem prawnikiem, tylko dziennikarzem, powiedziałem, że zaniosę dokumenty do adwokata Caudle'ów. I że zrobimy to, co nam po­wie. Uśmiechnęli się słabo i wrócili do pracy.

    W południe wpadłem do Lowtown, czarnej dzielnicy Clanton, w Quin-cy's One Stop kupiłem sześć piw i pojechałem na długą przejażdżkę moim spitfire'em. Jak na koniec lutego było wyjątkowo ciepło, więc opuściłem dach i poprułem nad jezioro, nie po raz pierwszy zastanawiając się, co ja tu właściwie robię.

    Dorastałem w Memphis i przez pięć lat studiowałem w Syracuse, zanim babkę zmęczyło płacenie za moją przedłużającą się edukację. Stopnie mia­łem mierne i brakowało mi roku do zrobienia dyplomu. No, może roku i pół. Babka, BeeBee, pieniędzy miała w bród, ale nie znosiła ich wydawać, więc po pięciu latach doszła do wniosku, że wystarczająco mnie dofinansowała. Gdy zakręciła kurek, byłem bardzo rozczarowany, ale się nie skarżyłem, przy­najmniej nie jej. Miała tylko jednego wnuka i duży majątek. Czysta rozkosz.

    Studiowałem na kacu. Na pierwszym roku miałem ambicję zostać wścib-skim reporterem w „New York Timesie" albo w „Washington Post". Chcia­łem zbawić świat, ujawniając korupcję, zagrożenia ekologiczne, rozrzut­ność rządu i niesprawiedliwość, którą cierpią słabi i ciemiężeni. Czekały na mnie nagrody Pulitzera. Po mniej więcej roku tych wzniosłych marzeń obejrzałem film o korespondencie, który ganiał po całym świecie, wypa­trując wojen, uwodząc piękne kobiety i jakimś cudem znajdując czas na pisanie reportaży, za które zgarniał nagrodę po nagrodzie. Znał osiem języ­ków, nosił brodę, wojskowe buty i wykrochmalone spodnie khaki, które

    nigdy się nie zagniatały. Zapuściłem brodę, kupiłem sobie wojskowe buty i spodnie, próbowałem nauczyć się niemieckiego i podrywać co ładniejsze dziewczyny. Na trzecim roku, gdy średnia moich stopni zaczęła wykazy­wać stałą tendencję spadkową, porwała mnie myśl o pracy w małomiastecz­kowej gazecie. Nie umiem wyjaśnić dlaczego, wiem tylko, że było to mniej więcej wtedy, gdy poznałem i zaprzyjaźniłem się z Nickiem Dienerem. Po­chodził z rolniczej części stanu Indiana i jego rodzina od dziesięcioleci pro­wadziła dobrze prosperującą gazetę. Jeździł małym, luksusowym alfa ro-meo i zawsze miał pełno kasy. Zostaliśmy dobrymi kumplami.

    Nick był bystry i rozgarnięty, mógł studiować medycynę, prawo czy in­żynierię. Ale on chciał tylko wrócić do Indiany i przejąć rodzinny interes. Bardzo mnie to dziwiło, ale pe...

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakbynigdynic.opx.pl
  • Design by flankerds.com