Linki
menu      Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć.
menu      Kartezjusz - Medytacje o pierwszej filozofii, e-book, Filozofia, Kartezjusz R
menu      Kodeks Cywilny Kodeks Postepowania Cywilnego Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy Prawo Prywatne Międzynarod E-BOOK, Poradniki
menu      Kodeks postępowania administracyjnego Prawo o ustroju sądów administracyjnych Postępowanie przed sądami administracyjnymi Piątek Wojciech e-book, Inne
menu      Karol Marks - Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa. Wstęp(1), Czysta filozofia, E-BOOK FILOZOFIA
menu      King Stephen- Sorry, Book, King Stiwen
menu      Kartezjusz - Rozprawa o metodzie, e-book, Filozofia, Kartezjusz R
menu      King Stephen - Diament, Book, King Stiwen
menu      King Stephen- Regulatorzy, Book, King Stiwen
menu      King Stephen- Tratwa, Book, King Stiwen
menu      King Stephen - Regulatorzy, KSIĄŻKI, Stephen King(1)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zsz5.keep.pl
  • Jude Deveraux-Obietnica, E-Book

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Jude Deveraux
    Obietnica
    Velvet Promise
    Prolog
    Judyta Revedoune uniosła głowę znad rejestru i spojrzała na ojca.
    Obok niej stała jej matka, Helena, Judyta nie czuła przed ojcem lęku,
    choć od lat robił wszystko, by się go bała. Niedawno stracił dwóch
    ukochanych synów, okrutnych i prymitywnych jak on sam. To z
    żalu po nich miał takie zaczerwienione i podkrążone oczy.
    Judyta patrzyła na niego nieco zaintrygowana. Nigdy nie zawracał
    sobie nią głowy. Odkąd pierwsza żona umarła, a druga, spłoszona
    kura, dała mu zaledwie jedno dziecko, na domiar złego córkę,
    uznał, że z niewiast nie ma żadnego pożytku.
    - Czego chcesz? — spytała cicho.
    Robert przyglądał się jej, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu.
    Dziewczyna większość życia spędziła w odosobnieniu, ukryta wraz
    z matką w odległej części zamku, wśród ksiąg i rejestrów.
    Skonstatował z zadowoleniem, że Judyta jest podobna do Heleny w
    jej wieku. Miała te dziwne złote oczy, za jakimi niektórzy
    mężczyźni szaleli, choć jego akurat one drażniły; włosy kasztanowe,
    czoło szerokie i silne, takąż brodę, nos prosty, usta pełne. Dobrze,
    pomyślał, trzeba z tego zrobić jakiś użytek.
    — Tylko ty mi zostałaś — powiedział, nie kryjąc odrazy, jaką do
    niej żywił. — Postanowiłem, że wyjdziesz za mąż i urodzisz mi
    wnuki.
    Judyta osłupiała. Przez całe życie matka przygotowywała ją do
    życia w klasztorze. I nie polegało to bynajmniej na zapamiętywaniu
    modlitw czy pieśni kościelnych, lecz na nauce rzeczy praktycznych,
    potrzebnych do wykonywania jedynego zawodu dostępnego
    niewieście szlachetnie urodzonej, mianowicie zawodu przeoryszy.
    Mogła nią zostać jeszcze przed ukończeniem trzydziestego roku
    życia. Różnica między przeoryszą a zwykłą niewiastą była taka, jak
    między królem a giermkiem. Przeorysza rządziła ziemiami,
    majątkami, wioskami, ba, całymi hrabstwami — kupowała je i
    sprzedawała według własnego sądu. Jej mądrość znajdowała
    jednakowe poszanowanie tak u mężczyzn jak i niewiast. Przeorysza
    rządziła, nią zaś nikt nie rządził. Judyta potrafiła prowadzić księgi
    dużego majątku, jasno wyrażać swe sądy w dysputach i wiedziała,
    ile pszenicy trzeba posiać, by wyżywić tylu a tylu ludzi. Umiała
    czytać i pisać, potrafiłaby zgotować przyjęcie królowi i
    poprowadzić szpital; nauczono ją wszystkiego, co jako przeorysza
    powinna wiedzieć. Miałaby te umiejętności zmarnować, zostając
    służącą jakiegoś mężczyzny?
    — Nie wyjdę za mąż. — Powiedziała te słowa cicho, ale
    wykrzyczane zabrzmiałyby nie mniej donośnie.
    W pierwszej chwili Roberta Revedoune zatkało. Jeszcze nigdy
    żadna niewiasta nie obdarzyła go równie zuchwałym spojrzeniem.
    Prawdę mówiąc, gdyby nie wiedział, że ma do czynienia z
    niewiastą to po wyrazie twarzy mógłby ją wziąć za mężczyznę.
    Otrząsnąwszy się w końcu z zaskoczenia, uderzył Judytę tak, że
    przeleciała przez pół komnaty. Ale nawet leżąc za ziemi i krwawiąc
    z kącika ust, patrzyła na niego wzrokiem, w którym nie było
    strachu, a tylko głęboka pogarda i jakby iskierka nienawiści.
    Wstrzymał oddech. Ta dziewczyna niemal go przerażała. Helena
    skoczyła do córki i upadłszy obok niej na kolana wyciągnęła zza
    paska sztylet. Na widok tej taniej sceny Robert uspokoił się. Helena
    była niewiastą którą rozumiał. Przybierała pozę rozjuszonego
    zwierzęcia, ale wiej oczach czaił się wielki strach. Gdy schwycił ją
    gwałtownie za ramię, nóż pofrunął pod przeciwległą ścianę. Robert
    uśmiechnął się do córki, a następnie objął dłońmi ramię żony i
    złamał jej kości, jak się łamie suche gałęzie.
    Helena zwinęła się bezgłośnie u jego stóp. Spojrzał pytająco na
    Judytę, która wciąż leżała na podłodze, nie będąc jeszcze zdolna
    uwierzyć w jego okrucieństwo. — Co mi
    teraz odpowiesz, córko? Wyjdziesz za mąż, czy nie? Skinąwszy
    głową Judyta zwróciła się ku nieprzytomnej matce.
    1
    Księżyc rzucał długie cienie za starą kamienną warownią, która
    liczyła sobie trzy piętra wysokości i, jak się wydawało, znużona
    patrzyła spode łba na nadgryziony zębem czasu mur obronny.
    Wybudowano ją dwieście lat przed ową wilgotną nocą kwietniową
    1501 roku. Teraz panowały spokojne czasy i nikt już nie musiał
    mieszkać w kamiennej wieży, ale ta należała do człowieka nie
    idącego z duchem czasu. Żył w niej jego pradziad, kiedy takie
    twierdze były w modzie, a Mikołaj Valence uważał, o ile tylko
    wytrzeźwiał na tyle, by coś uważać, że wieża służy mu
    wystarczająco dobrze i z powodzeniem może służyć jeszcze
    następnym pokoleniom. Nad bezpieczeństwem rozpadającego się
    muru obronnego i starej twierdzy czuwała masywna strażnica.
    Chrapał w niej jeden strażnik z opróżnionym do połowy bukłakiem
    wina w objęciach. Na dole w warowni spały psy wespół z
    rycerzami, których zardzewiałe zbroje walały się pod ścianami
    wśród brudnych mat z sitowia, służących do przykrywania
    dębowej posadzki. To właśnie była posiadłość Valence”ów —
    nędzne, rozpadające się, staroświeckie zamczysko, z którego
    dworowano sobie w całym kraju. Mówiono, że gdyby jego
    fortyfikacje były tak mocne jak wino, które żłopał Mikołaj Valence,
    to wytrzymałyby najazd całej Anglii. Tylko że nikt ich nie najeżdżał.
    Bo po cóż by? Przed wielu laty większość ziem zabrali Mikołajowi
    młodzi, pełni werwy, za to biedni jak myszy kościelne rycerze,
    którzy ledwo co zdobyli ostrogi. Została mu jedynie ta stara
    twierdza, którą zdaniem wszystkich należało obrócić w perzynę,
    łącznie z kilkoma sąsiednimi gospodarstwami, utrzymującymi
    rodzinę Valence”ów przy życiu. W oknie komnaty na samej górze
    było światło. Panował w niej ziąb i wilgoć, która nie schodziła ze
    ścian nawet w najsuchszą letnią pogodę. Pęknięcia w kamieniach
    porastał mech, a po podłodze nieustannie coś pełzało. Ale właśnie
    w tej komnacie przeglądało się w zwierciadle całe bogactwo starej
    warowni. Alicja Valence zbliżyła twarz do zwierciadła i na krótkie,
    jasne rzęsy nałożyła czernidło. Kosmetyk ten sprowadzano z
    Francji. Odchyliwszy się, spojrzała na siebie krytycznie. Do swego
    wyglądu miała obiektywny stosunek: wiedziała, czym dysponuje i
    potrafiła jak najlepiej to wykorzystać.
    Ze zwierciadła patrzyła na nią mała owalna twarz o delikatnych
    rysach, szczupłym, prostym nosie i usteczkach przypominających
    różany pączek. Najsilniejszym atutem urody Alicji były błyszczące
    niebieskie oczy w kształcie wydłużonych migdałów. A także jasne
    włosy, które nieustannie płukała w soku cytrynowym i occie.
    Naciągnąwszy na czoło Alicji jasnożółtą przepaskę dworka Ela
    włożyła jej francuski kaptur z ciężkiego brokatu, obramowany
    szerokim mankietem z pomarańczowego aksamitu.
    Alicja rozchyliła wargi, by kolejny raz przyjrzeć się swym zębom.
    Zęby, krzywe i trochę wystające, były zdecydowanie najsłabszym
    punktem jej urody. Ale przez lata nauczyła się je zasłaniać,
    uśmiechać się bez ich obnażania, mówić cicho z lekko pochyloną
    głową. Maniera ta miała swą dobrą stronę, bo działała na
    wyobraźnię mężczyzn. Myśleli, że Alicja nie zdaje sobie sprawy,
    jaka jest piękna i każdy żywił nadzieję, że właśnie jemu będzie dane
    odkryć przed tym nieśmiałym kwiatuszkiem tajemne uroki tego
    świata.
    Wstała, obciągnęła suknię. Jej szczupłe ciało miało niewiele
    wypukłości — ani bioder, ani wcięcia w pasie, jedynie małe piersi.
    Alicja bardzo je lubiła. W porównaniu z ciałami innych niewiast
    wydawało się wdzięczne i zgrabne.
    Przyodziewek jej był bogaty, nie pasujący do tej obskurnej nory.
    Składała się nań noszona na gołe ciało koszulka z płótna cienkiego
    jak mgiełka oraz suknia z tego samego ciężkiego niebieskiego
    brokatu co kaptur. Suknia miała przy szyi głębokie kwadratowe
    wycięcie; stanik był ciasno dopasowany, spódnica wdzięcznie
    rozkloszowana, u dołu obszyta białym futrem z królika, z którego
    zrobiono też szerokie mankiety zwisających rękawów. Do tego pas
    z niebieskiej skóry wysadzany granatami, szmaragdami i rubinami.
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakbynigdynic.opx.pl
  • Design by flankerds.com